Przedszkole im. Przyjaciół Bajek w Wojkowicach

42-580 Wojkowice

ul. Jana III Sobieskiego 249

tel. 327694589

przedszkole@wojkowice.pl

 

 

Ustawienia

Wyszukiwarka

  • Kalendarium

    Piątek, 2024-04-19

    Imieniny: Alfa, Leonii

  • Statystyki

    • Odwiedziny: 341025
    • Do końca roku: 256 dni
    • Do wakacji: 63 dni

Bajki terapeutyczne

BAJKOTERAPIA

Każdy kto pragnie znaleźć klucz do serca dziecka powinien sięgnąć po bajki. Świat pełen magii, cudownych bohaterów, wróżek i rycerzy jest bliski dziecku. To kraina w której maluch czuje się fantastycznie.

Dlaczego bajkoterapia?


Mały człowiek spotyka codziennie wiele sytuacji nacechowanych różnorodnymi emocjami. Jego umiejętności społeczne i emocjonalne dopiero zaczynają się rozwijać. Trudno więc mu ogarnąć emocjonalną rzeczywistość. Z pomocą przychodzi bajkoterapia. Metoda prosta, skuteczna i kochana przez maluchów. Bajkoterapia to fantastyczna metoda, w której dzieci w przyjaznej atmosferze poznają świat uczuć i obowiązujących norm społecznych. Odnajdują siebie, znajdują potrzebne treści i rozwiązania. Ucza się i próbują. Testują rzeczywistość na bezpiecznym gruncie, który tak naprawdę nie niesie ze sobą żadnego zagrożenia.  Bajkoterapia buduje kompetencje i uczy odpowiedzialności oraz pomaga w niwelowaniu lęków. Ponadto doskonale wspiera proces wychowawczy oraz psychiczny. To sposób na danie dziecku wsparcia w jego życiowych problemach

Czego uczy?


Niezwykłe, pełne tajemniczości oraz ciekawych sytuacji opowiadania są doskonałym sposobem na rozwijanie u dziecka umiejętności społecznych i emocjonalnych. To także doskonały sposób na kształtowanie umiejętności twórczego myślenia, łamania schematów i stereotypów, budowania poczucie własnej wartości, generowania narzędzi do rozwiązywania problemów. W prosty sposób to co nie możliwe staje się możliwe..

Od ilu lat?


Najczęściej polecana jest dla dzieci od czwartego roku życia. Głownie z powodu umiejętności poznawczych dziecka. Doświadczenie pokazuje jednak, że bajkoterapię warto stosować również w młodszym wieku. To pozwoli by dziecko szybciej nauczyło się czerpać korzyści z takiej formy pomocy.

Jak działa?


Fenomen bajkoterapii polega głównie na tym, że bajka działa sama. Jej treść przenika do dziecka stopniowo zaczynając na nie wpływać. W pewnym momencie dziecko zostaje sam na sam z bohaterem. Rozpoczyna się proces zmiany. Posługując się bajką jako narzędziem, dziecko ma możliwość wejścia w role jej bohaterów. Wyobrażają sobie jak i dlaczego ktoś może się czuć w określonych sytuacjach czy w odpowiedzi na różne zachowania. Dziecko rozumiejąc to, co dzieje się z innymi, uczy się rozumieć siebie i emocje, które przeżywa. Czuje, która z prezentowanych mu bajek odnosi się do jego sytuacji wewnętrznej. Odnajduje ono podobieństwo ze swoim problemem i uczy się stawiać mu czoło. Terapeutyczne opowiadania pomagają uporać się z dziecięcymi lękami i wątpliwościami. Wyjaśniają istotę zachowań uznawanych przez społeczeństwo. Bajki dotykają ważnych obszarów takich, jak zazdrość i odwaga, złość, tolerancja, wdzięczność, rywalizacja między rówieśnikami, agresja, lęk i wiele innych. Dla szkraba są wyjątkowo bezpieczne gdyż ma ona możliwość stawienia czoła problemom, które przeżywają zwierzątka, misie, rycerze lub inni bohaterowie. Dziecko identyfikuje się z tym, który w jakiś sposób jest mu najbliższy. Robi to jednak zupełnie nieświadomie dzięki czemu nie czuje się „przyciskane", kontrolowane lub zmuszane do wynurzeń. W taki sposób znajduje zrozumienie, czuje, że nie jest samo, doświadcza rozwiązania i ma szansę zdecydować czy ono mu odpowiada. Często próbuje tego samego rozwiązania w świecie realnym. W tej sytuacji również nie zdaje sobie sprawy z tego, że coś naśladuje. Jest przekonane o swojej niezależności i sile. Uważa, że to jego pomysł. W taki sposób buduje się poczucie własnej wartości i pewności siebie. Dziecko nieświadomie rozwiązuje swój problem przekonane o własnej niezależności. Często jest z siebie zadowolone i dumne. Dorosły najczęściej widzi podobieństwo w zachowaniu do bohatera bajki. Jego zadaniem jest jednak podkreślenie odwagi dziecka i jego sprawczości, a nie wskazywanie tegoż właśnie podobieństwa.

Jak wpływa na relacje rodzinne?


Bajkoterapia to także doskonały sposób na budowane więzi rodzica z dzieckiem. Pozwala ona nawiązać bliższy kontakt z maluchem, zrozumieć jego sytuację, emocje, sposób patrzenia na świat. Przy pomocy bajki rodzic może udzielić dziecku lepszego wsparcia, które trafi w samo serduszko malucha. Malec poczuje się zauważony i zrozumiany. To wszystko zbuduje jego poczucie bezpieczeństwa i bycia ważnym oraz kochanym.

Jak stosować bajkoterapię?


Aby go wspomóc i uzyskać jak najlepsze efekty warto skorzystać ze szkolenia dotyczącego bajkoterapii lub poradzić się specjalisty. Należy wiedzieć jak dobrać bajkę, gdzie jej szukać i co z nią można zrobić. Dorosły powinien wiedzieć jak reagować w sytacji kiedy dziecko wraca do bajki, zaczyna zadawać pytania, szuka kontaktu.

Wybierając bajki do terapii należy dziecku przedstawić wiele różnych tematów związanych z jego życiem i potrzebami. Ono samo wyszukuje odpowiednie dla swojej sytuacji wzory czy postacie. Dzięki temu szybciej wyrównają się jego zaburzone funkcje, przezwycięży on swój strach czy też nauczy panować nad złością lub innymi uczuciami.

Gorąco polecam i zachęcam do bliższego zapoznania się z metodą! 

Lucyna Prokop-Dudek

 


"Smoczuś Płomyk i jego rodzina"


Daleko, daleko stąd, wśród pięknych, wysokich gór sięgających aż do
błękitnych obłoczków, była mała, urocza polana, porośnięta wonnymi
ziołami. Na tej polanie, chociaż trudno w to uwierzyć, było skaliste
miasteczko - Świetlikowo. W tym miasteczku, w samym środku
znajdowała się zielona grota, w której mieszkała rodzina wesołych
smoków. Mama - zgrabna smoczyca o zielonych jak szmaragdy oczach i
szczupłej talii, była po prostu piękna.
Nic dziwnego, trzy razy w tygodniu latała na smoczy aerobik. Tata -
smok najpotężniejszy w całym miasteczku - to mistrz w zianiu ogniem
na odległość. Swoje ogniowe umiejętności wykorzystywał najczęściej w
kuchni, kiedy mama chciała ugotować coś pysznego. A robiła to
znakomicie. Jej potrawy słynęły w całej okolicy, na przykład płonące
lody miodowe z orzechami zostały przebojem lata. Lody te były
przysmakiem najweselszego smoczka w rodzinie - synka Płomyka.
Rodzice dbali o swojego pupilka. Rozpieszczali, dogadzali. Mama
wymyślała dla niego coraz wspanialsze smakołyki, a tata uczył
tajemnej sztuki latania i ziania ogniem. Rodzice każdą wolną chwilę
spędzali ze swoim ukochanym synkiem. Najczęściej zabierali go na
wycieczki w głąb zaczarowanego lasu, gdzie przeżywali najdziwniejsze
przygody.
O wspaniałych przeżyciach Płomyk opowiadał swojej ukochanej pani ze
smoczego przedszkola - Błękitnej Wróżce i wszystkim smoczakom-
przedszkolakom. Płomyk czuł się najszczęśliwszym smokiem na świecie.
Pewnego dnia Płomyk został sam w przedszkolu. Wszystkie smoczaki-
przedszkolaki już dawno odleciały ze swoimi rodzicami, a Płomyk
ciągle czekał. Był coraz bardziej smutny i niespokojny. Kochana
Błękitna Wróżka gładziła go po głowie, pocieszała, przytulała.
Trochę to pomagało, ale na krótko. Czuł, że stało się coś złego. Łzy
napłynęły mu do oczu i wtedy w drzwiach stanął tata. Wyglądał, jakby
wygrał milion w „smoko-lotku".
Nie do wiary, ja tu płaczę, a on się cieszy - pomyślał Płomyk. Czuł
żal do rodziców.
- Jak mogliście o mnie zapomnieć! - krzyknął.
- Nie zapomnieliśmy, tata przytulił zapłakanego smoczka. W
domu czeka na ciebie niespodzianka - dodał.
- Ciekawe, co to za niespodzianka? - myślał już udobruchany
smoczek - Może płonące lody albo wata cukrowa albo smokomputer
najnowszej generacji?!
W drodze do domu skrzydła niosły małego Płomyka, jak nigdy dotąd.
Pierwszy wbiegł do domu i zaraz zajrzał do lodówki, ale nic pysznego
tam nie było. Wbiegł do swojego pokoju, tam też nic nie znalazł.
Gdzie jest ta niespodzianka? Nagle usłyszał dziwne odgłosy
dochodzące z pokoju rodziców. Coś skrzypiało czy syczało? W drzwiach
stanęła uśmiechnięta mama, przytulała coś, co skrzypiało. Tata dumny
obejmował mamę. Synku to twoja siostrzyczka Ognisia, teraz będziesz
miał się z kim bawić, powiedziała mama. Ognisia właśnie w tym
momencie zaczęła głośno płakać.
To niemożliwe, moja mama przytula i kołysze to wrzeszczydło -
pomyślał zdumiony i oburzony Płomyk, zakrywając uszy.
- Ładna mi niespodzianka, to jakieś żarty! - próbował
przekrzyczeć Ognisię.
Był zły, bardzo zły. Nie rozumiał, co właściwie się stało. Do tej
pory mama tylko jego przytulała, dla niego przygotowywała smakołyki,
to z nim tata latał i ział ogniem.
A to wrzeszczydło nawet nie potrafi latać, a co dopiero ziać ogniem.
Na dodatek jest małe i brzydkie, i ja mam się z tym czymś bawić?
Niedoczekanie! - złościł się Płomyk. Dlaczego rodzice tak kochają tę
Ogniśkę, czy ja już im się znudziłem? - smutno zrobiło się
smoczkowi. Poczłapał do swojego pokoju. Było mu coraz bardziej
smutno i przykro. Dwie ogromne łzy napłynęły do jego smoczych oczu i
za chwilę rozpłakał się na dobre. Płakał i płakał coraz mocniej i
głośniej. Wreszcie krzyknął ze złością:
- Nie chcę tej głupiej Ogniśki! Nienawidzę jej! Zabrała mi
mamę i tatę!
Zrozpaczony uderzył ogonem w stojącą na stoliku fotografię rodziców,
rozwinął skrzydła i wyleciał przez okno. Zapadał zmrok, a mały
smoczuś wzbijał się coraz wyżej ku błękitnym obłokom. Nagle zobaczył
oślepiające światło, zwolnił trochę i patrzył, nie wierząc własnym
oczom. Przed nim lekko unosiła się Błękitna Wróżka.
- To pani? Pani potrafi latać? - wydusił zaskoczony Płomyk.
- Przecież jestem wróżką - uśmiechnęła się i zbliżyła do wciąż
zdumionego smoczka.
Usiedli na błękitnym obłoku. Płomyk spojrzał w dół. Widział całe
Świetlikowo migocące ciepłymi ognikami. Zobaczył swoją zieloną
grotę - ukochany dom i w tym momencie przypomniał sobie o
wrzeszczącej niespodziance. Rzucił się Wróżce na szyję i zaczął
głośno szlochać. Wróżka delikatnie pogładziła smoczka po głowie i
ciepłym głosem powiedziała:
- Płomyku czas wracać do domu, czekają na ciebie rodzice i
twoja mała siostrzyczka Ognisia. Wszyscy bardzo się martwią o ciebie.
Smoczek w jednej chwili przestał płakać i aż zionął ogniem ze złości.
- No nie! I pani też mówi o tej głupiej, wrzeszczącej Ogniśce.
Nie chcę jej znać, słyszy pani!? Ona zabrała mi rodziców, teraz
jestem sam na świecie. A właściwie, skąd pani o niej wie?! -
krzyczał rozdrażniony Płomyk.
- Przecież jestem wróżką, już ci mówiłam - spokojnie
odpowiedziała i uśmiechnęła się tak pięknie - aż smoczkowi zrobiło
się wstyd, że wykrzykiwał do tak miłej i najłagodniejszej istoty pod
słońcem.
Przestraszył się, że i ona przestanie go lubić. Błękitna Wróżka
tymczasem uniosła swoją czarodziejską pałeczkę i powiedziała cicho :
- Czary mary, raz dwa trzy
Mały smoczku, otrzyj łzy

Chwila to zaczarowana
Niech się grota stanie szklana!
Ledwo wypowiedziała ostatnie słowo, obłok, na którym siedzieli,
zaczął płynąć i zatrzymał się dopiero nad smoczą zieloną grotą,
która już nie była zielona tylko przejrzysta jak szkło.
Płomyk nie mógł wypowiedzieć ani jednego słowa, patrzył szeroko
otwartymi oczami ze zdumienia. To jego dom, widział wszystkie
pokoje, kuchnię i lodówkę ze smakołykami. Spojrzał na swój pokój,
zobaczył w nim mamę. Siedziała nieruchomo i patrzyła przerażonymi
oczami w okno. Taty nie było. W pokoju rodziców w małej kołysce
spała Ognisia.
Płomyk spojrzał na nią i pomyślał: całkiem ładna ta Ogniśka, ale i
tak jej nie lubię. Znowu spojrzał na mamę. Siedziała dalej
nieruchomo. Płomyk przeraził się, nigdy wcześniej nie widział tak
smutnej mamy.
- Co jej się stało - zapytał z przejęciem i gdzie jest tata?
- Mama czeka na ciebie i bardzo się martwi, domyśla się, że
uciekłeś, a tata szuka cię po całym Świetlikowie - odpowiedziała
wróżka.
- Aha - westchnął Płomyk i poczuł się dziwnie.
Z jednej strony żal mu było rodziców, ale z drugiej strony cieszył
się, że wreszcie myślą o nim, a nie o tej Ogniśce.
Jego rozmyślania przerwał głośny świst. Wróżka krzyknęła:
- Uważaj!
Nad ich głowami przeleciało z ogromną szybkością coś białego,
chichoczącego złośliwie.
- Co to? - przestraszył się Płomyk.
- To Zamrażak, nienawidzi ciepła. Wszystko co ciepłe zamienia
w lód. Długo szukał Świetlikowa. Chroniłam to miasteczko,
zasłaniałam błękitnymi obłokami, ale wszystko na nic. Znalazł je.
Biada nam wszystkim - mówiła coraz słabszym głosem wróżka.
Płomyk rozejrzał się dookoła - piękne góry zamieniły się w lodowce,
stawało się coraz zimniej. Zamrażak chuchał i dmuchał, chichotając
przeraźliwie. Wróżka próbowała mu przeszkodzić. Podnosiła
czarodziejską pałeczkę, ale jej magiczna moc malała. Zamrażak
zbliżał się do zielonej groty. Zaskoczone smoki nie rozumiały, co
się dzieje.
- To nie żarty, nie pozwolę na to - krzyknął odważnie Płomyk

Niewiele myśląc, zionął ogniem tak mocno, że wokoło zrobiło się
gorąco i lód zaczął się topić, ale Zamrażak nie dawał za wygraną,
chuchał jeszcze mocniej i krzyczał piskliwym głosem:
- Zaraz cię zamrożę, zamrożę całe Świetlikowo, a zacznę od
twojej groty.
- Nic z tego, tam są moi ukochani rodzice i moja mała siostra,
nikt nie zrobi im krzywdy! Smoki, smoczaki wszyscy razem na
Zamrażaka! - wołał Płomyk.
Smoki z całego Świetlikowa zaczęły ziać ogniem. Gorące płomienie
otaczały Zamrażaka.
- Ojojoj, ojojoj, parzy, gorąco, parzy, ojojoj, nie
wytrzymam! - Zamrażak świsnął, wzbił się wysoko i zniknął.

Wszystkie smoki odetchnęły z ulgą. Zaczęły trzepotać z radości
skrzydłami, sypać iskrami i machać ogonami.
Płomyk był szczęśliwy. Nagle poczuł, że ktoś go unosi. To tata
podniósł go na swoich skrzydłach, obok leciała mama z Ognisią.
Płakała z radości i szczęścia, że Płomyk wrócił i że jest takim
odważnym smokiem.
Wieczorem zmęczeni, ale szczęśliwi usiedli razem przy stole w swojej
zielonej grocie. Zajadali ulubione płonące lody miodowe z orzechami.
Mama czule obejmowała Płomyka szczęśliwa, że już jest w domu. Tata
trzymał Ognisię, która wpatrzona w płonące lody po raz pierwszy
kichnęła i wypuściła mały ogieniek z pyszczka. Wszyscy wybuchnęli
śmiechem.
- No, może będzie jeszcze z niej porządny smok, już ja tego
dopilnuję - powiedział Płomyk.
- Jesteśmy tego pewni - zgodnie potwierdzili rodzice - Nie
każda siostra ma takiego dzielnego brata.
Płomyk zamyślił się - mam wspaniałych rodziców, wcale im się nie
znudziłem. Wróżka miała rację. Podszedł do okna, spojrzał w górę, na
obłoku siedziała Błękitna Wróżka - ukochana, najmądrzejsza pani ze
smoczego przedszkola. Wróżka uśmiechnęła się do smoczka.
- Ach, jestem najszczęśliwszym smokiem na świecie - westchnął
Płomyk.



Był sobie diament



Pewnego razu w pracowni jubilera mieszkał sobie diament. Kiedy leżał wśród innych pięknych kamieni lubił się im przyglądać. Z zachwytem patrzył na mieniące się soczystą czerwienią południowego wina rubiny, pełne głębokiego błękitu szafiry, tak bardzo chciał błyszczeć tak jak one, mienić się kolorowym wyraźnym światłem. Chciał być taki jak one, mienić się ich kolorami! Złościło go to, że jest twardy, kanciasty, że daje tylko jasne światło! Przestał lubić przebywanie wśród innych kamieni, wolał leżeć sobie samotnie z boku.

Pewnego dnia wzięły go delikatnie miękkie i ciepłe dłonie młodej kobiety, długo go oglądała, po czym stwierdziła, że jest zbyt kanciasty, za mało błyszczy i nie nadaje się do tego, by go obsadzić w pierścionku. Jak bardzo zaczął zazdrościć innym kamieniom... Ludzie przychodzili, wybierali je, potem one stawały się częścią pięknej biżuterii, a diament leżał z boku i zaczął tracić nadzieję że ktoś któregoś dnia przyjdzie po niego. Z każdym dniem, gdy ubywało nadziei, ubywało też jakby blasku bijącego ze środka kamienia - zmatowiał i trzeba by było podejść blisko i wziąć go do ręki by zobaczyć, że jest szlachetnym kamieniem, a nie kawałkiem bezwartościowej cyrkonii. Mimo, że wiedział, że jest brylantem, przestał wierzyć, że stanowi jakąś wartość, bo przecież nikt nie chciał go umieścić wśród innych kamieni w bransoletce, pierścionku czy diademie.

Kiedy już zapomniał co znaczy lśnić i dawać światło, poczuł, że biorą go do ręki czyjeś stare, szorstkie, mocno spracowane ręce. Dotyk tego człowieka nie był delikatny, nie sprawiał mu przyjemności, a jednak ciepło jego dłoni obudziło w diamencie jakąś tęsknotę... Zaczął się zastanawiać co to jest... Człowiek długo oglądał kamień, a każde poruszenie jego dłoni budziło w diamencie jakąś niewypowiedzianą tęsknotę... Co było tym pragnieniem, które obudziło się w diamencie? Ciepło rąk, mimo tego, że szorstkich, obudziło pragnienie, o którym zapomniał, bycia czyimś, ważnym dla kogoś, bycia pośrednikiem miłości. Diament przypomniał sobie, że chciał być ważny i chciał błyszczeć. By inni go widzieli, podziwiali, by mogli zachwycać się jego pięknem, przecież po to są diamenty - by błyszczeć i dawać ludziom tym samym radość.

Oprócz dziwnego ciepła w diamencie obudził się też niepokój... wiedział, że ludzie do tej pory go nie wybierali, bo był kamieniem kanciastym, o nietypowym kształcie, czy i ten człowiek z niego nie zrezygnuje? Poza tym trudny i nietypowy kształt trzeba będzie obrobić, czy ten człowiek zna się na tym? Przecież ma stare, spracowane ręce, może nie być wystarczająco delikatny, może uszkodzić kamień i wtedy już nikt go nie będzie chciał! Pragnienie bycia wybranym przeważyło nad lękiem - diament odnalazł w sobie resztkę siły, by zajaśnieć wewnętrznym światłem tak, by człowiek nie miał wątpliwości co do tego, że jest szlachetnym kamieniem. Starzec wziął diament do swojej pracowni. Rozpoczął się proces obróbki - każde dotknięcie szlifierki wiązało się z bólem, ze zdejmowaniem kolejnej porysowanej i pozbawionej blasku warstwy. Każda kolejna godzina szlifowania kamienia wydawała się być niemożliwa do zniesienia. Człowiek mimo lat miał bardzo sprawne ręce, cierpliwie i systematycznie wydobywał całe piękno z kamienia, nadając mu blask i kształt, ku któremu zmierzał. Szlifowanie powodowało także to, że diament robił się coraz mniejszy, ale to go nie martwiło - wiedział, że będzie pasował choćby do małego pierścionka. Cały ból był dla diamentu nieważny wobec celu - by ludzie go podziwiali, by mógł błyszczeć dla innych, by był ważny i odzyskał swoją wartość.

W końcu nadszedł dzień najważniejszy - diament miał zostać obsadzony, cały dzień myślał nad tym jak bardzo będzie błyszczał, jak teraz po oszlifowaniu ludzie będą go podziwiali, zastanawiał się w jakiej biżuterii zostanie obsadzony?
Jakież było jego zdziwienie, kiedy obudził się rano i nic nie mógł zobaczyć. Czuł, że jest w środku czegoś, czego nie mógł rozpoznać - nie było tam światła, nie czuł obecności innych kamieni, wiedział, że to, co go otacza, nie jest ani złotem ani platyną... Wokół było ciemno i zimno. Więc całe to szlifowanie, cały ten ból znoszony z cierpliwością był nadaremny! Nie spełniło się jego marzenie, nie był ważnym brylantem w pierścionku! Nie stał się pośrednikiem miłości - nikt nie wyzna jej, wkładając go na palec ukochanej kobiecie.
Było mu źle, był rozżalony, zawiedziony, czuł się paskudnie. Nagle usłyszał głosy ludzi wchodzących do pomieszczenia, mówili coś o operacji, o przeszczepie, o rogówce, nic o biżuterii! Po chwili przez diament przeszedł snop pięknego światła - ale nikt nie zachwycił się diamentem bo go nie było widać!
Jego nie było widać, ale dzięki niemu mała dziewczynka mogła zobaczyć piękną łąkę i motyle - diament stał się elementem precyzyjnego narzędzia, niezbędnego do operacji, która przywróciła wzrok małej dziewczynce. Uśmiech na twarzy dziecka, mogącego zobaczyć twarz swojej matki, wart był więcej niż cała biżuteria świata...

Czasami jest jakiś inny plan, co do naszego życia niż ten, którego my byśmy chcieli... Czasami to, co najważniejsze jest niewidoczne dla oczu...





Był sobie ogrodnik



Był sobie ogrodnik, który posiadał jeden z najpiękniejszych ogrodów w okolicy, otoczony wielkim, nieprzebytym murem, mocno zarośniętym bluszczem. Ludzie wiedzieli, jak piękny jest ten ogród w środku, lecz znali go raczej z opowiadań, gdyż mało komu dane było w nim przebywać... ogrodnik ciągle się bał, czy jego ogród jest wystarczająco piękny, by ludzie chcieli w nim przebywać, czy już zasługuje na to, by go odwiedzano.

Nie zawsze tak było. Zaczęło się od tego, że ogrodnik dostał kawał nieurodzajnej z pozoru, mocno zarośniętej chwastami ziemi. Początkowo ubolewał, że inni dostali lepszą ziemię i że nic tu nie wyrośnie, że nie ma narzędzi, że nie ma siły do pracy. Postanowił jednak wziąć się do pracy i zaczął pielęgnować ogród. Różnie mu szło początkowo - nie miał praktyki i nie bardzo miał u kogo podejrzeć jak uprawiać kwiaty, zresztą wcale nie był przekonany że potrafi zająć się tak delikatnymi roślinami, jak na przykład róże. Jednak postanowił zająć się ziemią, którą dostał, więc pracował wytrwale i w pocie czoła, po pewnym czasie miał jeden z piękniejszych ogrodów w okolicy. Ale właściciel ciągle bał się, czy ogród jest wystarczająco piękny, by mogli przebywać w nim ludzie, czy im się spodoba. Ogrodnik postanowił wybudować mur, który pozwoli mu chronić jego piękny ogród. Mur rósł, a ogród piękniał. Obawy o to, czy się spodoba innym, były coraz większe.
Ogrodnik postanowił najpiękniejsze, wyhodowane przez niego, najwięcej opieki wymagające kwiaty chronić z tyłu ogrodu, w szklarni, którą wybudował specjalnie dla nich. Był tam najtrudniejszy do uprawy kawałek ziemi. Kwiaty wewnątrz były cudne! Jednak ciągle musiał o nie dbać i często drżał, co się stanie, jeśli ktoś wejdzie do szklarni! Może je zniszczy, może jakieś ukradnie, może niektóre podepcze, a może po prostu nie potraktuje ich z należytym im szacunkiem! Praca w szklarni wymagała ogromnego wysiłku, kwiaty były mu szczególnie drogie, a jednocześnie ziemia w tym miejscu była wyjątkowo trudna do uprawy. Chwasty niezwykle trudno było wyplewić w tym miejscu, ciągle tam były. Praca w szklarni wiązała się ze szczególnym trudem - mógł tu przychodzić tylko wtedy, gdy już uprzątnął ogród, do którego przychodzili inni ludzie. Niestety w związku z tym, obok pięknych kwiatów rosły chwasty, których po prostu czasami nie miał czasu wyrywać! Potrzebował pomocy, ale też zaczął się bać! Bał się, że chwasty zniszczą kwiaty, że jeśli ktoś wejdzie do szklarni pod jego nieobecność w ogrodzie, zobaczy cudne kwiaty, ale też rosnące z nimi chwasty! Nie wiedział, co robić, lęk był coraz większy! Co powiedzą ludzie, jeśli poznają szklarnię? Przecież znają piękny ogród, w którym nie ma ani jednego chwastu, bo ogrodnik pięknie go pielęgnuje! Postanowił jeszcze bardziej pilnować tego, by nikt nieproszony nie wszedł do ogrodu - chroniło to jego szklarnię! Niestety chroniło piękne kwiaty w niej, ale też powodowało, że nikt nie mógł mu pomóc wyrywać chwastów, ani upiększać szklarni! Zaczął się zastanawiać, czy nie wybudować muru wewnątrz ogrodu, chroniącego szklarnię.
Dbał o ogród, a na zewnątrz mur tak obrastał bluszczem, że nie można już było znaleźć furtki bez pomocy ogrodnika. Lubił swój ogród i zaczął pozwalać ludziom do niego przychodzić, lecz tylko nieliczni znali furtkę do ogrodu. Ludzie przychodząc do ogrodu podziwiali kwiaty, dawali rady odnośnie uprawy niektórych roślin, przynosili nowe, piękne sadzonki.
Zapraszał ludzi do swojego ogrodu, ale nawet nie mówił im o szklarni, kontrolował, żeby nie wchodzili do części ogrodu, w której była szklarnia, drżał na samą myśl, że mogliby do niej wejść. Tak trudno mu było uwierzyć, że ludzie uszanują jego cudne kwiaty w szklarni, że pomogą oczyścić ją z chwastów, że wolał żeby jej nie znali! Czasami czuł się samotny w swoim pięknym ogrodzie, czasami płakał, czasami nie miał siły i czasu na wyrywanie chwastów w szklarni.
Lubił też chodzić oglądać ogrody innych ludzi w okolicy, niektóre nawet go zachwycały, w niektórych chętnie zachodził, by chwilę posiedzieć i pogawędzić o uprawie kwiatów. Niektórym udzielał chętnie wskazówek, jak dbać o ogrody, oni chętnie korzystali z rad doświadczonego ogrodnika i ich ogrody piękniały - to cieszyło go chyba najbardziej poza jego ogrodem.
Pewnego razu trafił do ogrodu człowieka, który już od jakiegoś czasu chciał odwiedzić. Zaczęli gawędzić o uprawie kwiatów, człowiek ten wyraźnie nie radził sobie z pielęgnacją niektórych roślin i miał trudności z wyrywaniem chwastów, z podziwem jednak patrzył, jak dużo pracy wkłada w pielęgnację swojego ogrodu. Zdziwiło go bardzo, że nie ma muru wokół jego ogrodu, właściwie każdy, kto chciał mógł do niego wejść, posiedzieć tak długo, jak chciał i nic nie mówiąc odejść. Lubił przychodzić do tego ogrodu, lubił biegać ze śmiechem po trawie, tam gdzie nie było posadzonych kwiatów, nawet czasami za nim tęsknił. Widział, że inni pomagali tamtemu człowiekowi nie tylko w uprawie kwiatów, ale też w wyrywaniu chwastów. W ogrodzie tego człowieka poznał wielu ciekawych ludzi, którzy dzielnie pracowali nad uprawą swoich ogrodów.
Któregoś dnia ze zdziwieniem zobaczył, że ludzie sami znaleźli furtkę do jego ogrodu, mało tego, nawet lubił, kiedy do niego przychodzili, to było takie nowe, że ktoś chce sam do niego przyjść. Zaczął uczyć się, że ogród można podziwiać, że ludzie chcą w nim przebywać! To odkrycie sprawiało wielką radość. Lubił rozmawiać z nimi o kwiatach, które kochali, z wielką radością patrzył na ich spracowane ręce, doceniał trud, jaki włożyli w uprawę swoich ogrodów. Jednak było coś, co sprawiało, że od czasu do czasu drżał. To była szklarnia wewnątrz ogrodu! Myśl, że ktoś może ją odkryć, że wejdzie, że stanie się coś strasznego z jego kwiatami, powodowała, że czasami nie mógł myśleć o niczym innym. Co będzie, jeśli ludzie odkryją chwasty? Czy będą w stanie cieszyć się też kwiatami? Zaczął na wszelki wypadek co jakiś czas zamykać furtkę, żeby nikt nie wszedł do ogrodu pod jego nieobecność, musiał mieć kontrolę nad tym, co dla niego najcenniejsze, nie mógł sobie pozwolić na to by biegając po ogrodzie, ktoś natknął się na szklarnię! Tęsknił za ludźmi, chciał, by jego ogród był odwiedzany i podziwiany, ale bał się, czy będzie się na pewno podobał.
Było jeszcze coś, co go niepokoiło. To, że ktoś może próbować zmienić coś w szklarni, że nie da sobie rady z chwastami, a już niemal przerażała go myśl, że może zechce zamieszkać w jego ogrodzie, że może zmieniać go wbrew jego woli. A ogród był jego i tylko jego! Nie chciał czuć się samotny, ale też nie chciał burzyć muru, który z takim trudem budował tyle lat, nie chciał, by ktoś oceniał jego szklarnię, nie wytrzymałby krytyki, nie wytrzymałby zerwania choćby jednego kwiatu! A przecież ludzie, którzy przychodzili do ogrodu kochali ogrodnika! Lubili z nim być, znali trud uprawy roślin, ich ręce też były spracowane, też mieli trudne do uprawy miejsca w swoich ogrodach! Nie bali się pracy! To, że widzieli chwasty, nie przeszkadzało im cieszyć się kwiatami! Wspólnie mogli upiększać swoje ogrody nawzajem, RAZEM wyrywać chwasty, RAZEM budować to, co w nich piękne!

Ale zaproszenie ludzi wiązało się nie tylko z tym, że będą pomagali pielęgnować kwiaty! Niestety, wyrywając chwasty mogli też niechcący, opatrznie zniszczyć jakiś kwiat! Wyrywanie chwastów boli, kaleczy ręce, niesie ze sobą zmęczenie, pozostawia pusty kawałek ziemi. Czy wyrosną na nich kwiaty? Czy wystarczy cierpliwości i miłości, by ten kawałek ziemi zapełnił się kwiatami, by chwasty nie zwyciężyły? Chwasty trzeba wyrwać głęboko, do korzeni, a na to potrzeba dużo siły, czasami pomocy drugiego ogrodnika. Ale czy on uszanuje moje kwiaty? Czy ma dość siły, by pomóc mi przy pielęgnowaniu ogrodu, czy nie ucieknie z niego zmęczony ciężką pracą, czy nie przerazi go, jeśli zobaczy jak dużo w nim chwastów, jak dużo jeszcze pracy? Ogrodnik bał się zwłaszcza o ukrytą w ogrodzie szklarnię, o to, że ludzie zobaczą, że są w niej chwasty, bał się także, że mogą poprosić go o pomoc w swoich ogrodach - a to zobowiązuje! Czasami brakowało mu już sił na własny ogród, skąd brać siły do tego, by pomagać innym w zmaganiach z ich chwastami?

W ogrodzie otoczonym wielkim murem można czuć się samotnym. Zaproszenie ludzi wiąże się z tym, że zachwycą się jego pięknem, ale też dostrzegą chwasty i będą chcieli pomóc je wyrywać, czasami mogą niechcący zniszczyć jakiś kwiat. Ale zaproszenie ich do szklarni, skorzystanie z ich pomocy pozwala na pielęgnowanie jej, ogrodnik nie musi już tracić energii na ukrywanie jej, może otworzyć się na pomoc i miłość innych ludzi. Zaproszenie do szklarni oznacza, że nie może zrezygnować z kontroli, może czuć się swobodnie i ludzie mogą czuć się swobodnie w jego ogrodzie :). Przecież KAŻDY ma swoją szklarnię, a RAZEM łatwiej walczyć z chwastami, miłość jest tym, co pomagać pielęgnować piękne kwiaty i stawiać czoła temu, co jeszcze wymaga pracy :).



Drzewo życia



Wędrowiec usiadł pod dębem rosnącym na skraju lasu i oparł się o jego szeroki pień. Promienie jesiennego słońca przeświecały przez liście, poruszane lekkim wiatrem. Człowiek przymknął oczy. Myśli popłynęły swobodnie...
Po zimowym śnie las budził się do życia. Słońce i ciepły wiatr ogrzały ziemię, a wody wiosennego deszczu wniknęły głęboko, zwilżając próchniczną warstwę i rozpuszczając minerały. W glebie uwijały się przeróżne stworzenia, a nasiona pęczniały, wypuszczając kiełki pnące się ku światłu.
Korzenie drzewa wilgotniały od przepływającej przez nie wody, niosącej w górę proch ziemi. Wewnątrz pnia, konarów i gałęzi było ciemno. Jakaś siła kazała wodzie i zawartym w niej substancjom niepowstrzymanie przeć wyżej i dalej, docierać do gałązek, nabrzmiewających pąków i rozwijających się liści.
Drobinka materii, będąca już od dawna w ruchu, zaczęła zyskiwać świadomość i wychynęła na jasny świat. Opromienione słońcem, kołyszące się w strugach wiatru, drżały listki na bliższych i dalszych gałązkach. Świeże pąki pękały jasną zielenią. Wokół rozbrzmiewały wielorakie odgłosy rozwijającego się życia. Przemykały różnobarwne stworzenia. Drzewo żyło. Drobinka była teraz częścią pąku, który utworzył się wśród liści i rósł wraz z nimi, aż rozwinął się w kwiat. Jego miękkie wnętrze pachniało...
Kwiat przemieniał się. Zachwycał się sobą i światem, czerpał ciepło, a drzewo dostarczało mu pożywienia. Pulsował życiem. I przyszedł czas, gdy poczuł, że nie jest już sam, że dzieli życie z inną drobinką...
Płynął czas. We wnętrzu kwiatu dojrzewał owoc. Nowa drobinka poczuła, że leci gdzieś w nieznane. Sama nie wiedziała, jak długo leci, gdzie spada, ile czasu trwa we śnie...
Poczuła, że się zmienia. Było ciepło i wilgotno. Twarda otoczka pękła. Mały kiełek wyjrzał na powierzchnię życia.
Wędrowiec ocknął się, otworzył oczy. Wokół co jakiś czas słychać było pacnięcia spadających żołędzi. Jeden z nich leżał niedaleko. Człowiek przyglądał mu się przez chwilę, potem delikatnie przykrył go suchymi liśćmi.
Wstał, czując na twarzy ciepło słońca. Ruszył powoli w dalszą drogę. Po jakimś czasie przystanął i obejrzał się w kierunku lasu. Drzewo rozpościerało się szeroko i wysoko. Pamiętał swój sen i myśl, która pojawiła się po przebudzeniu:
- Ono się nie kończy...




Globus


W pewnej klasie stał Globus. Szczycił się tym, że pomagał ludziom w zdobywaniu wiedzy. Uważał, że bez jego pomocy nie dowiedzieliby się wielu cudownych rzeczy o świecie. Był również dumny ze swojego wyglądu. Był okazały, kolorowy, miał srebrny, grawerowany stojak. Osobom, które wchodziły do klasy od razu rzucał się w oczy. Czuł się panem miejsca.

Pewnego dnia w klasie zamieszkała Mapa. Początkowo Globus przyglądał się jej z zaciekawieniem. Była trochę śmieszna, bo płaska, ale była równie kolorowa, też miała kontynenty, no i też posiadała srebrne elementy. Różnice go pociągały. Cieszył się, że ma przy sobie "bratnią duszę", z którą może ciekawie spędzać czas. Dobrze im było razem.

Któregoś dnia do klasy wleciały motyle. Grzecznie przywitały się z Globusem, ale całą uwagę skoncentrowały na Mapie. Podziwiały ją, oglądały z każdej strony, zachwycały się jej pięknem i delikatnością. Zaczęły rozmawiać z Mapą i okazało się, że jest bardzo miła. Globus poczuł się dotknięty. Myślał sobie: "O ta Mapa! Niby tu taka miła i przyjazna, a co robi - zabiera mi znajomych. Nie mogę jej na to pozwolić, bo niedługo przestaną się mną interesować. Przestanę być ważny. A co będzie jak w ogóle przestanę być potrzebny?". Następnego dnia nie odezwał się już do Mapy. Tak było i dnia kolejnego, i przez cały najbliższy tydzień. Mapa nie wiedziała, co się stało. Zastanawiała się, co zrobiła, że Globus mógł poczuć się urażony, ale nic takiego nie mogła sobie przypomnieć. Pytała - Globus milczał. Było jej przykro, bo nie chciała stracić tej przyjaźni. Globus zaś tego nie widział. Coraz częściej myślał o Mapie jak o zagrożeniu. Już myślał o tym, jak się jej pozbyć z klasy. Stał się bardzo drażliwy.

Zauważyły to pozostałe sprzęty. Któregoś dnia Stara Tablica nie wytrzymała. Kiedy upewniła się, że Mapa niczego nie usłyszy, zwróciła się do Globusa: "Słuchaj, młodzieńcze. Od jakiegoś czasu cię obserwuję. Zauważyłam, że zmieniłeś swój stosunek do Mapy. Nie wiem, dlaczego tak się stało. Jeżeli chcesz chętnie wysłucham, co takiego się wydarzyło i jeżeli będę mogła - pomogę". Globus miał szacunek dla Starej Tablicy. Była bardzo mądra. Bez lęku powiedział jej o swoich niepokojach. Mówił: "Wiesz, Stara Tablico, na początku bardzo się cieszyłem, że znalazłem kogoś tak podobnego do mnie. Potem zacząłem się bać, że ona mnie zastąpi, że przez nią stanę się nieważny, albo, co gorsza w ogóle niepotrzebny. Nie chce tego! Chcę być zauważany, potrzebny, ważny. Gdyby tak nie było? nawet nie chcę o tym myśleć."

Stara Tablica wysłuchała wszystkiego uważnie, po czym powiedziała: "Wiesz, Globusiku, każdy z nas potrzebuje być zauważony, lubiany, potrzebuje czuć się ważny. Kiedy tego nie ma, czuje się bardzo źle. Każdy z nas ma coś ze sobą wspólnego, ale też każdy ma coś, co go wyróżnia. Ty i Mapa jesteście bardzo podobni. Jednak macie również wiele rzeczy, które was różnią, więc nie jesteście tacy sami. Przez to i Ty, i Mapa będziecie potrzebni do różnych rzeczy. Nie musisz się wiec bać, że staniesz się bezużyteczny, że odejdziesz w zapomnienie. Owszem, na początku mogą się Mapą zachwycać, bo jest nowa, ale to nie znaczy, że Ty staniesz się przez to zapomniany. Przypomnij sobie, jak się Ty oczarowałeś wszystkich, kiedy tu przyszedłeś. Wszyscy czuliśmy się zagrożeni, ale nic złego się nie stało, bo przecież każdy z nas ma tu swoje miejsce i swoje zadanie do wykonania."

Globus z wielką uwagą słuchał tego, co mówiła Stara Tablica. Na początku trudno mu było w to uwierzyć. Potem zaczął się zastanawiać nad znaczeniem słów Starej Tablicy. Myślał dzień i drugi, i trzeci? Po tygodniu postanowił porozmawiać z Mapą. Bał się okrutnie, ale przyrzekł sobie, że wszystko jej wyjaśni. Wieczorem odezwał się nieśmiało. Mapa z wielkim zdziwieniem popatrzyła na niego. Początkowo podejrzewała, że Globus ma jakieś nieczyste intencje, jednak im dłużej go słuchała, tym bardziej wierzyła w to, co mówił. Rozmawiali całą noc. Następnego dnia rano w całej klasie zapanował spokój. Zgoda między Globusem i Mapą przywróciła radość i gwar klasowych sprzętów. A Stara Tablica spokojnie uśmiechała się wiedząc, że po raz kolejny uratowała przyjaźń.

Czasami spotykamy na swojej drodze osoby, które posiadają podobne cechy do naszych. Możemy się nimi zachwycić i utworzyć podwaliny dobrej relacji. Czasami jednak zdarza się, że również nasi znajomi zauważają w nowo poznanej osobie te dobre cechy. Możemy wtedy poczuć się zagrożeni, odtrąceni, odsuwani w cień. To może wzbudzić negatywne emocje, a co za tym idzie ? zapoczątkować rozpad znajomości. Jeżeli jednak znajdziemy w sobie dość siły, by przeciwstawić się lękom, możemy cieszyć się swoją innością, indywidualnością i cudownością, bo właśnie tacy będziemy komuś potrzebni.



Historia Kopciuszka

Pewnego razu była sobie dziewczynka, której nikt nie chciał i której nikt nie kochał, od kiedy zmarł jej ukochany ojciec... nikt nigdy o nią nie walczył, strasznie zawadzała w życiu swoim przybranym siostrom i macosze. Żyła w piwnicy, w domu pełnym nienawiści, bólu, głodu i braku zasad. Choćby nie wiem jak się starała, zawsze okazywało się, że coś robiła nie tak. Żyła w ciągłym lęku o to, co przyniesie jutro, o to czy co przyniesie kolejny dzień. Najbardziej lubiła te chwile gdy zostawała sama - przynajmniej miała pewność że nikt jej ponownie nie uderzy, że nie wyrzuci, że nie będzie kolejnych upokorzeń - nie było ucieczki! Bo i dokąd?

Nauczyła się, że tak musi być, nauczyła się żyć bez miłości i że musi liczyć sama na siebie. Nauczyła się, że nie wolno jej popełniać błędów, bo za to grozi kara. Nauczyła się żyć z tym sama. Pogodziła się z tym, że będzie wiodła życie pełne rozczarowań, chociaż znoszonych z godnością, żadne inne życie nie wydawało się możliwe. Wydawało się, że takie było jej przeznaczenie.

Aż do chwili, gdy do drzwi zapukał posłaniec z pałacu, wydawało się, że w jej życiu wszystko jest ustalone na wieki. Zawsze będzie pomywaczką, dziewczyną z piwnicy. Potem nagle przybywa wiadomość od Księcia - zaproszenie na bal. Na balu on wybrał ją spośród tysiąca, a ona pozwoliła się wybrać. Poczuła, że jest wybrana, jedyna, poczuła się Piękna. Nie potrzebowali słów, tańczyli, po prostu tańczyli wpatrzeni w siebie. Jednak o północy Kopciuszek uciekł, w noc, w ciemność, uciekł do swojej piwnicy.
Uciekała pełna lęku, niepewności, ale z rozbudzoną nadzieją w sercu. Potrzebowała, żeby Książe ją zatrzymał, by nie pozwolił jej uciec w bezsens, on potrzebował... no właśnie, do czego on jej potrzebował? Zadawała sobie to pytanie poprzez pytanie siebie: co jest wpisane w jego serce?
Jednak uzdrowienie serca trzeba zacząć od zawierzenia siebie, nie od pytania, czego oczekują inni. Kopciuszek, zamiast rosnąć w domu pełnym miłości, żył w miejscu pełnym strachu i upokorzeń - dlatego trudno było jej wierzyć w miłość, trudno było wierzyć w to, że jest coś warta, trudno było uwierzyć w piękno, którym zachwycali się ludzie, gdy patrzyli na nią na balu. Wróciła do swojej piwnicy.

Nie musisz udowadniać, kim jesteś, jeśli w sercu czujesz, kim jesteś. Jak długo chcesz jeszcze żyć tak, jak tego sobie życzą inni, z myślą czy im się to spodoba, czy sprostasz ich oczekiwaniom, z pytaniem, jakiego ciebie chcieliby mieć inni? Gdzie jest miejsce, w którym czujesz się wolna, w którym czujesz, że masz przyzwolenie na siebie, na bycie sobą, na radość, na płacz, na złość, na taniec? Gdzie jest miejsce, w którym czujesz się kochana i Piękna? Ono jest w Twoim sercu, od serca powinno się zacząć, w Twoim sercu musi zacząć się przyzwolenie na siebie. W Tobie jest siła i odwaga, by uwolnić Piękną, która jest w Tobie. Jeśli nie uwolnisz swojego serca, nikt z zewnątrz nie da Ci tej wolności, może Cię tylko do niej zaprosić, dając swoją miłość. Jako kobieta nie musisz się o nic starać, nie musisz zabiegać, żeby się zdarzyło. Musisz tylko odpowiedzieć na to zaproszenie.


Jak miło, że w życiu Kopciuszka nastąpiło to zaproszenie. Odpowiedź wymagała ogromnej odwagi, takiej, która mogła zrodzić się tylko z głębokiego pragnienia, by znaleźć życie, o którym jej serce wiedziało, że jest dla niego przeznaczone. Ona chciała pójść. Ale to wymagało niezłomności, żeby pokonując strach, dotrzeć jednak na bal. To wymagało odwagi, by nie porzucić jednak nadziei, nawet po tym, jak zatańczyła z Księciem. (Pamiętasz, ona uciekła z powrotem do piwnicy, tak jak robi to wiele niepewnych siebie kobiet).

Wchodź w te sytuacje, od których normalnie uciekasz. Zobacz, że musisz nauczyć się nazywać, co też jest dla Ciebie ważne, że musisz mieć odwagę by odnaleźć swoje miejsce, - takie, które będziesz mogła kształtować, takie, które będzie Twoim miejscem, a nie tylko takie, które zdecydują się Ci dać inni.


Kopciuszek zobaczył, że czas zacząć sprzątać w swojej komórce, wybić w niej okna, zaprosić do niej światło! Ale potrzebny jest na to na to czas. Książe przez posłańców długo szukał Pięknej ukochanej. Ona potrzebowała czasu, by pozwolono jej zostać samej. Potrzebowała, żeby dał jej czas na przeżycie swojego bólu, na uporanie się z nim. Musiała raz na zawsze przestać się bać, musiała dorosnąć, musiała odnaleźć Piękną w sobie i odnaleźć swoje miejsce. Książe odnalazł Kopciuszka, przytrzymał jej rękę, i powiedział, że wszystko z nią w porządku, że jest dla niego ważna, że to ją wybrał, że z nią chce dzielić życie. Słyszała w jego głosie miłość, słyszała uznanie i uwierzyła mu. Uwierzyła w miłość i nie mogła się powstrzymać by nie utonąć w jego ramionach.
W końcu dała sobie przyzwolenie na bycie kobietą, na jaką się urodziła, a królestwo już nigdy nie było takie samo.I życie Kopciuszka już nigdy nie było już takie samo...





Mała Pszczółka


Była sobie Mała Pszczółka. Należała do wielkiego, żółtego ula. Była w nim lubiana. Często, prócz wykonywania swoich zajęć, przychodziła z pomocą innym. Wszędzie jej było pełno. Uśmiechnięta, otwarta, dostępna dla wszystkich. Czasami rezygnowała ze swoich planów, by pomóc innej, według niej bardziej potrzebującej pszczole. Cieszyła się tym, że znajduje siły, by wspierać innych.

Jednak pewnego dnia siły ją opuściły. Starała się dalej wypełniać swoje obowiązki, ale przychodziło jej to z wielkim trudem. Nosidełka z nektarem ważyły coraz więcej, mimo tego, że nie zmieniły swojej wielkości. Nawet przy bezwietrznej pogodzie czuła, że coś jej przeszkadza fruwać. Czuła się coraz bardziej zmęczona. Zaczęła unikać innych. Wydawało jej się, że pozostałe pszczoły są tak zajęte swoimi sprawami, że nawet jej nie zauważają. Kiedy stan się utrzymywał dłużej, Mała Pszczółka zaczęła się zastanawiać nad sobą, swoim ulem. Myślała: "Tak, jak jestem potrzebna, widzą mnie, wiedzą gdzie mnie szukać, potrafią być dla mnie mili, chcą ze mną przebywać. A teraz nawet nikt nie widzi, że jest mi ciężko. Może wcale mnie nie lubią w tym ulu. Może powinnam znaleźć sobie nowy."

Z rozmyślań wyrwały ją odgłosy rozmowy. Nieopodal starsza pszczoła prosiła młodszą o pomoc. Niby nic nowego, jednak tego dnia słowa zasłyszanej prośby nabrały nowego znaczenia. Tyle razy sama była proszona o pomoc, ale ona nigdy o nią nie prosiła. Zaczęła się zastanawiać: "Co znaczy prosić? Czy ja mogę prosić? A czy nie okażę się wtedy słaba? A jak jestem słaba, to pewnie jestem do niczego. Co inni powiedzą o mnie, takiej słabej? A co będzie jak moja prośba zostanie odrzucona?" Na samą myśl o odmowie poczuła silne ukłucie w sercu. "Prosić o pomoc, prosić o pomoc?" - brzmiało w jej głowie - "ale jak odmówią? Przecież nie przeżyję tego."

Przez cały następny dzień Mała Pszczółka walczyła ze swoimi myślami. Wiedziała, że jest już bardzo zmęczona i sama nie podoła obowiązkom. Wiedziała też, że jak nie wykona swojej pracy, ucierpi cały ul. Postanowiła więc poprosić. Z bijącym sercem stanęła przed pszczołą, której często pomagała. Przez kilka minut prowadziła z nią rozmowę o pogodzie, o nowej modzie w ulu. Nie odważyła się jednak wypowiedzieć prośby. "Co będzie jak odmówi?" - jak echo powtarzała w głowie myśl i dreszcz przebiegał jej małe ciało. Widząc, że towarzyszka chce już odejść, zebrała się na odwagę i powiedziała cicho: "Mogłabyś mi pomóc w skończeniu pracy? Bardzo mi na tym zależy." W odpowiedzi usłyszała: "Słuchaj, dzisiaj nie mogę. Królowa dołożyła mi więcej pracy i sama nie wiem, jak się ze wszystkim pozbieram." Mała Pszczółka stała jak osłupiała. W końcu wyrzuciła z siebie krótkie - "dobra" - i spiesznie pofrunęła ciemnym korytarzem. W jej głowie kłębił się myśli: "Stało się! Wiedziałam! Ja tyle razy pomagałam, a mnie nikt nie chce pomóc. Poznali moją słabość. Już nigdy nie poproszę! Nigdy!" Do oczu cisnęły się łzy. Nagle poczuła na ramieniu czyjś dotyk. Zatrzymała się i spostrzegła obok grubiutką pszczołę, która powiedziała: "Słyszałam jak prosiłaś o pomoc. Mam akurat wolne popołudnie, więc chętnie się przyłączę do twojej pracy. Poza tym trochę ruchu mi się przyda. Już dawno chciałam ci to zaproponować, ale bałam się, że cię urażę. Jesteś taka silna." Mała Pszczółka z radością ale i ze zdziwieniem przyjęła te słowa: "Jak mogła pomyśleć, że mnie urazi propozycją pomocy?" Kiedy podczas pracy rozmawiały, Mała Pszczółka dowiedziała się, że w ulu jest postrzegana jako silna i jak na pszczołę - bardzo niezależna. Dowiedziała się też, że niektóre pszczoły widziały, że coś złego się z nią dzieje, ale bały się zapytać. Czekały na jakiś krok z jej strony.

Pracujące pszczoły nawet się nie spostrzegły, jak zadanie zostało wykonane. W dobrych nastrojach rozstały się. Mała Pszczółka poleciała prosto do swojego pokoju - miała się nad czym zastanawiać.

Czasami, kiedy jesteśmy pełni energii wszystko wydaje się łatwe. Jednak, gdy siły opadają, wydaje się, że świat nas nie chce i nie rozumie. Mamy wrażenie, że w swojej niemocy zostajemy sami. Jednak tak nie jest. Czasami wystarczy zapanować nad strachem odrzucenia i wypowiedzieć prośbę, a z pewnością znajdzie się ktoś, kto znajdzie chwilę, by Tobie towarzyszyć. Być może ten ktoś równie mocno jak Ty bał się odrzucenia swojej propozycji.



Mrówka i pszczółka


Na skraju wielkiego pięknego lasu mieszkała sobie mróweczka. Każdego dnia dzielnie wstawała rano, sprzątała swój mały pokoik w wielkim mrowisku i wyruszała do pracy. Bardzo lubiła swoją pracę - codziennie przemierzała te same znajome ścieżki, spotykała podobne do niej mróweczki, cieszyła się patrząc jak każde przyniesione przez nią nawet maleńkie źdźbło trawy staje się elementem budującym wielki mrówczy kopiec. Mróweczka miała swoją bezpieczną trasę, znała wszystkie zapachy w lesie, znała rośliny, wiedziała, jakie jest jej zadanie i gdzie każdego dnia z takim mozołem zmierza.

Czasami czuła jednak jakąś tęsknotę, zwłaszcza, kiedy wiał południowy wiatr i przynosił dziwne nieznane zapachy do lasu... Czuła je szczególnie, gdy przychodziła na sam skraj lasu.

Pewnego dnia, kiedy przechodziła swoją ścieżką biegnącą tuż przy skraju lasu z wielką siłą i impetem wpadła na nią żółta, puchata, śmiejąca się kulka. Razem potoczyły się po trawie. Kulka była rozczochrana, klejąca i roześmiana i pachniała tak cudownie... to coś, co było takie lepiące jednocześnie dawało tak cudowny zapach... ten sam zapach, który czasami przynosił południowy wiatr.

Kim jesteś i czym tak cudnie pachniesz - zapytała mróweczka pracowicie usuwając lepiące żółto-czerwone drobinki ze swojego ciała. Hihihihi - jestem pszczółką, nigdy nie widziałaś pszczółki? Hihihi czym pachnę? Zapachem kwiatów, których pyłek zbierałam dzisiaj od rana. My pszczółki jesteśmy stworzone do tego, by produkować miód i zapylać kwiatki. Każdego dnia wyruszam na łąkę by zbierać pyłek z delikatnych kwiatów i przynosić do ula. Uwielbiam tę robotę! Zakrzyknęła pszczółka wywijając przy tym koziołka w powietrzu i rozsypując znowu pyłek dookoła - część drobinek znowu oblepiła mróweczkę.

Chyba zmarnowałaś trochę swojej pracy, pyłek Ci się rozsypał - z lekkim drżeniem w głosie powiedziała mróweczka. Daj spokój! Pyłku jest cała masa, bo na łące jest mnóstwo pięknych kwiatów! Wiesz to cudowne móc pracować i mieć z tego taką frajdę. Najbardziej lubię wylatywać z ula wczesnym rankiem, przeglądać się w kroplach rosy na soczyście zielonych liściach, czuć zapach wiatru w nozdrzach, kiedy mknę przez łąkę ścigając się z innymi pszczółkami. Lubię zachody słońca nad lasem, kiedy wszystko nabiera takiej tajemniczej magicznej